KOLUMBIJSKIE KARAIBY

W końcu Karaiby! Po ponad dobie podróży dotarliśmy na miejsce, do ukochanej i tak często wspominanej Tagangi.

Od wyjścia z hotelu w Barichara, poprzez długie oczekiwanie na spóźniający się z Bogoty autobus jadący przez San Gil do Santa Marta (firmy Brasilia), oraz niekończącą się jazdę wąskimi, krętymi i kiepskiej nawierzchni drogami, minęło 26 godzin. Gorąc Barichary ustępujący chłodniejszej nocy i mroźnemu przejazdowi mocno klimatyzowanymi autobusami Kolumbii, oraz ponownie lepkie, duszne powietrze Karaibów to był duży sprawdzian dla naszych organizmów. 

AUTOBUSEM PRZEZ KOLUMBIĘ

Wspominając podróże po Ameryce Południowej sprzed lat byliśmy przygotowani na taki roll-coaster temperaturowy. Komu przychodzi do głowy, by do autobusu wziąć ze sobą wszystkie najcieplejsze rzeczy niczym przy wspinaczce na paro tysięcznik, gdy za oknem panowały 30-40 stopniowe temperatury? Tym razem okazało się, że chwilami nawet i to warstwowe odzienie nie wystarczało. Odnosiliśmy wrażenie, że serwowanie pasażerom klimatyzacji w takim wydaniu było oznaką luksusu, że nawet prośby nie uświadamiały kierowcom, że niekoniecznie jest tak bardzo oczekiwana. Jednym słowem pasażerowie w długodystansowych autobusach okryci byli od stóp do głów niczym na Syberii i jakby do tego przyzwyczajeni. 

TAGANGA - DAWNA KARAIBSKA WIOSKA RYBACKA

14 lat temu organizowaliśmy sobie stąd wyprawę do Ciudad Perdida (Zaginionego Miasta w dżungli), tu po raz pierwszy w swoim życiu dotknęliśmy wód Karaibów. Tu poczuliśmy jak Karaiby są gorące, tętniące muzyką, pełne uśmiechu i życzliwości, egzotycznych soków, lekkiego kolorowego ubioru, brzęczących bransoletek, świeżo wyławianych ryb. Podobno Taganga nie była już tą samą wioską, co w 2009 roku, ale w sumie to nie jest niczym szokującym. Każdy pragnie się rozwijać, iść zgodnie z pędem życia, gospodarki, turystyki, a też sława Kolumbii, a szczególnie Karaibów, rośnie z roku na rok wśród obcokrajowców i każdy pragnie zaznać tej egzotyki i bajeczności widzianej tylko na folderach reklamowcyh biur podróży, czy zdjęciach instagramowych influencerów. - Pojawiło się rondo, ceratowe baldachimy chroniące od słońca, “fancy” knajpy … to tak na pierwszy rzut oka. - wymieniliśmy się na szybko spostrzeżeniami z Lisem. Julek natomiast był szczęśliwy, że w końcu po tak długiej dobie zje ukochaną pizzę (bo serwowali ją w tych międzynarodowych restauracjach) a nie suche, gumiaste, kukurydziane empanady, których fanem się niestety nie stał. My dorośli po prostu się nimi zapychaliśmy, bo nie było alternatywy, a śniadanie o 7 rano jedzone gdzieś na trasie, po środku Kolumbii i serwowane w ryzykownych warunkach również przyjęliśmy pozytywnie. W brzuchu miało być ciepło. Nadal nie zaatakowała nas “zemsta Faraona”. Suchymi, zimnymi empanadami nakarmiliśmy bezdomne psy. Serce się krajało… psiaki się najadły, jedzenie się nie zmarnowało. 

Ponownie decydujemy się na spontaniczne poszukiwanie noclegów. Ofert jest mnóstwo, obiekty usytuowane są dosłownie przy każdej uliczce. Od luksusowych hoteli, po domowe butiki, czy budżetowe hostele. Okazuje się  jednak, że w przypadku 3-osobowej rodziny koszty niemalże wszędzie wyrównują się, więc pozostaje jedynie przebierać w ofertach, zobaczyć miejsca na żywo, porównać i zadecydować. Podczas gdy razem z Julkiem kończyłam sycący obiad, Lisu pobiegł na rekonesans. Trwało to na tyle długo że z bagażami postanowiliśmy podejść bliżej plaży (którą z knajpy mieliśmy dosłownie na wyciągnięcie ręki), aby zdjąć grube buty i zanurzyć stopy w Morzu Karaibskim. Mimo wczesnych godzin południowych Taganga jakby szykowała się na wieczorną imprezę. Na brzeg przybywały kolejne ekipy, elegancko ubrane, z przenośnymi lodówkami pełnymi % smaków, prywatnymi głośnikami i wszechobecnym rumorem. Wioska stała się dosłownie zlepkiem grupek, gdzie każdy jakby ze sobą konkurował głośniejszym zachowaniem, tańcami, ilością przetransportowanych butelek wszystkiego (choć głównie rumu i piwa). W wodzie siedziała kolejna część przyjezdnych, głównie z pobliskiej Santa Marty. Taganga była idealnym miejscem na weekendowy chill-out. Po 2 godzinach poszukiwań, Lisu wrócił zadowolony prowadząc nas ze wszystkimi tobołami parę przecznic dalej, w kierunku szlaku do Playa Grande - bardziej malowniczej plaży Tagangi. Ponownie trafiamy na hotel ze śniadaniem i wyjątkowo - dostępem do kuchni, jakby przyszła nam ochota samodzielnie popichcić. Ogólnodostępny taras pod chmurką, z drewnianymi ławami i hamakami to była świetna alternatywa do wyjścia z dość przytłaczającego pokoju (ciemnego, z oknem wychodzącym na korytarz, z piętrowymi łóżkami, aż 6-cioma do wyboru;). Rozpoczynaliśmy nasz dłuższy czas na Karaibach!

CODZIENNE RYTUAŁY W TAGANDZE

Nie sposób się im poddać, w tak lepkim, luźnym klimacie jaki tworzą Karaiby.  Budziliśmy się o 8, by spokojnie zwlec na śniadanie. W weekendy rubaszna Kolumbijka przygotowywała je tuż przy tarasie i wspomnianej ogólnodostępnej kuchni, dla wszystkich gości. Tym razem były one ciut uboższe, bo serwowano nam jajka z tostami i kawę. Szybko i w niedrogim D1 dokupiliśmy płatki dla Julka, bo dostawał jedynie mleko. Potem podpatrzyliśmy, że inni kolumbijscy goście prosili o serowe tosty i gdy tylko pojawiła się taka możliwość sami zaczęliśmy jeść je codziennie,  dla odmiany od jajecznych śniadań. Do tego zakupione pomidory, ewentualnie jakiś owoc i syci byliśmy bardzo długo. Co zresztą nie było zbyt trudne, gdyż w upale po prostu nie chce się jeść. Około 12 wychodziliśmy na plażę, darując sobie tą miejską w Tagandze. Jednak przed “górzystym” (około 20-minutowym) szlakiem raczyliśmy się świeżo-wyciskanym sokiem z przeróżnych owoców, podawanych na wodzie lub mleku oraz lodzie przez wiele przydeptakowych stoisk. Musiałam zapomnnieć o pełnej kontroli higienicznej i oddać się egzotycznym smakom. Co ma być to będzie. Po jakimś czasie mieliśmy swojego faworyta - starszą panią, sprzedającą 300 ml soki za 6-7 zł.

KTÓRA PLAŻA W TAGANDZE?

Szliśmy raz w górę, raz trochę w dół, wśród wysokich kaktusów, z widokiem na lazur morza, ku Playa Grande. Swego czasu była mniej oblegana. Po latach stała się bardzo popularna. Można było do niej dotrzeć z morza, gdyż niewielu decydowało się na pokonywanie szlaku w upale. Już z góry widać było tłumy, słychać głośną muzykę, a na miejscu trzeba było przywyknąć do naganiaczy restauracyjnych, wykupu siedzisk w cieniu, atrakcji wodnych, tj. kajaki, rowery wodne, motorówki, czy przejażdżki na bananie. Mijaliśmy ją by znowu piąć się ku górze i odnaleźć mniej popularne zatoki. I o ile ta, która przypadła nam do gustu, była dość wąska i kamienista, gościła niewielu plażowiczów, a jej wody kryły mnóstwo przepięknych stworzeń, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Nad głowami latały pelikany, małe czaple czyhały na niewidoczne z brzegu rybki. Woda-zupa, przyjemny snorkeling, przekąski by wytrzymać do obiadokolacji, kolejna lektura (nadrobiliśmy w te wakacje:) i plażowanie. 

ZORGANIZUJ SOBIE ATRAKCJE Z TAGANGI

1. Taganga to świetne miejsce wypadowe do najpiękniejszego parku narodowego Kolumbii - TAYRONA. Linią brzegową to dosłownie rzut beretem, lecz morzem można dostać się jedynie zorganizowanym całodniowym rejsem (ok. 150 zł/ osobę bez wejściówek do parku, które są obowiązkowe oraz ubezpieczenia + koszt ok. 75 zł/osobę). Rejsy ruszają ok. godz. 10 rano a trzeba się na nie zapisać z wyprzedzeniem. W planie wycieczki są odwiedziny w zatokach jeszcze na obrzeżach parku więc tu biletów nie trzeba zakupić, oraz z wizytą na Cabo San Juan - jednym z bardziej turystycznych i piękniejszych plażowych zakątków PNN Tayrona. Inną alternatywą dotarcia do parku jest droga lądową: bus z Tagangi (ok. 3 zł/osobę jeżdżący co 20 minut na market główny w Santa Marta, skąd odjeżdżają autobusy przez park do Palomino). Większość turystów wybiera tę formę wizyty w Tayrona, przybywając tam o świcie i wracając o 17 (bo wtedy trzeba opuścić park, jeśli nie nocuje się na jego terenie). My skorzystaliśmy z innej opcji, decydując się na 5-dniowe korzystanie z uroków rajskiego parku, ale o tym w kolejnym wpisie:)

2. Stąd można również zrealizować kolejną "top of the top" atrakcji jaką jest 4 lub 5-ciodniowa wyprawa do ZAGINIONEGO MIASTA. Wyprawa jest organizowana z Santa Marty i obecnie to kilkuset dolarowy koszt, na który rodzinnie nie mogliśmy sobie pozwolić, ale skorzystaliśmy z tej okazji 14 lat wcześniej. Wyprawa jest niepowtarzalnym przeżyciem, choć wymaga kondycji. Każdego dnia pokonuje się wiele godzin sinusoidalnej trasy w lepkiej dżungli niosąc swój bagaż. Sen w hamakach, czasami pod osłoną wiaty w odgłosami dżungli docierającymi zewsząd. Spotkanie gigantyczej ropuchy w drodze pod prysznic, węża tuż przy naturalnym, rzecznym kąpielisku, dzikich świń czy szybujące nad głowami kolorowe papugi to częsty widok na trasie. Więcej przeczytacie tu.

3. MINCA, to położona w górach Sierra Nevada de Santa Marta i dżungli, niewielka wioska, która cieszy się ostatnimi czasy ogromną popularnością wśród kolumbijskich turystów jak i obcokrajowców. Jeśli macie chęć ostudzić ciała rozgrzane karaibskim słońcem, wieczorny chłód Minca na pewno przyniesie Wam ulgę, lecz za dnia trzeba liczyć się z lepkim powietrzem dającym uczucie wiecznego spocenia. Poza egzotyczną i szeroką bazą noclegową, Minca to świetne miejsce na trekkingi do wodospadów, rzecznych “basenów”, farm kawy i kakao oraz wypraw poświęconych obserwacjom wielu kolorowych gatunków ptaków. Podróż z Tagangi, z dwoma przesiadkami zajmie Wam do 3 godzin (jeśli na ten transport przyjdzie Wam trochę poczekać, bo realizuje się przy pełnym komplecie). 

4. PALOMINO, to kolejna miejscowość karaibska oddalona od Tagangi o 2 godziny drogi autobusem. Ta surferska mieścina stała się międzynarodowym punktem na mapie kolumbijskich Karaibów i fajnie również znaleźć czas na jej odwiedziny (opis miejsca poniżej).

NOCLEGI W TAGANDZE

Jak już wspomniałam baza noclegowa jest bardzo bogata i jeśli tylko nie krępujecie się prób rozmowy po hiszpańsku, a w sieci nie znaleźliście dobrych cenowo miejsc, warto szukać samodzielnie i negocjować ceny, bo na to zawsze jest miejsce i ochota “hotelarzy”. O ile za pierwszym razem (po tych 14 latach) nocujemy w hotelu bardziej przypominającym warunkami hostel, lecz nadal ze śniadaniem kosztującym nas 170 zł/ dobę, tak parę tygodni później, gdy na pożegnanie wracamy do Tagangi na parę nocy, wybieramy niesamowity luksus za niespełna 200 zł/dobę ze śniadaniem i basenem. Szokuje nas ta cena a jeszcze bardziej przychylność recepcji, która w dniu wyjazdu pozwala nam się cieszyć miejscem do późnych godzin popołudniowych, w oczekiwaniu na nocny przejazd na południe Kolumbii. Tym razem bogactwo śniadania serwowanego w formie bufetu zaskakuje nas i niemal onieśmiela. Jako że niemalże codziennie nad Karaibami grzmi, możemy ten pokaz piorunów oglądać z najwyższych tarasów hotelu. 

Fot. Taganga i pobliskie atrakcje, 2023.

A MOŻE PALOMINO?

Jeśli dawna wioska rybacka do Was nie przemawia, albo codziennie wycieczkowi naganiacze Was odstraszają, wpadajcie do Palomino. Tutaj zdecydowanie większą macie szansę na rozmowę po angielsku, bo jest tu dużo więcej turystów z całego świata. Palomino słynie z długich, białych plaż usłanych palmami, dużych fal przyciągających rzesze surferów żądnych adrenaliny, ale i wy możecie z pomocą szkółek surferskich spróbować swych sił. A jeśli wzburzone morze was przeraża, tuż obok możecie popluskać się w wodach rzeki Palomino, na których organizowane są również spływy na tzw. “tubach” (dętkach)

Autobus jadący z marketu pod chmurką w Santa Marta, po 2 godzinach jazdy (wyjątkowo dobrą szosą) wysadzi Was przy ruchliwej drodze. Tu, na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że “czy to oby napewno to słynne Palomino”? Droga i wioska jak każda inna po trasie, ale trzeba odbić w główną drogę i kierować się “na morze”. Już po drodze ujrzymy mnóstwo hoteli, hotelików, hosteli a wszystkie zanurzone w bardzo egzotycznej roślinności i niemalże każdy z basenem. Palomino, poza luźną, świetną, zabawową atmosferą, oferuje dużą bazę gastronomiczną serwującą również europejskie smaki. My lądujemy w dość spokojnym Hotelu Bao Bao, gdzie szybko zaprzyjaźniamy się z obsługą, mamy ogromny pokój z klimatyzacją (co nieczęsto się zdarza), basenem i śniadaniami. Po wielu dniach jedzenia jajecznicy kuchnia serwuje nam kolumbijskie śniadania bez jajek, na naszą prośbę. 

CO ROBIĆ W PALOMINO?

1. PLAŻOWAĆ!

Znajdźcie swój zakątek, na lewo lub prawo i cieszcie się plażą, widokami, skaczcie przez fale, oby nie za daleko, bo morze potrafi być kapryśne i chcieć nas wciągnąć w głąb. Spróbujcie swych sił na desce. Dojdźcie do miejsca, w którym rzeka wpada do morza i pluskajcie się raz w jednej raz drugiej wodzie. A jeśli stawiacie na zupełny chill-out na pewno zainteresują Was głośne wieczory na plaży lub niedaleko jej. Kolumbia lubi długie noce:)

2. SPŁYŃ TUBĄ PO RZECE PALOMINO

W wielu punktach turystycznych na głównej drodze zobaczycie ofertę turystyczną miejsca i okolic. Spływ po rzece Palomino aż prosi się o skorzystanie. Ta relaksująca atrakcja może przyjąć parę form, od dłuższego spływu połączonego z odwiedzinami w wiosce Indian Kogi, po krótsze i oczywiście proporcjonalnie tańsze. Jako że my Kogi widzieliśmy 14 lat temu, a też niektóre samodzielne osobniki w obecnych czasach kręcą się na widoku po Tayrona i Palomino, darowaliśmy sobie ten wariant. Sami decydujecie, o której zaczynacie. Płacimy 50 zł/ osobę na 2-godzinny spływ. O umówionej godzinie przyjeżdżają po nas 3 motory i tu serwują nam na wstępie największą adrenalinę. Każde z nas jedzie jako pasażer jednego z nich, a górzysta droga wzdłuż rzeki nie raz przyprawia o zawał. Motocykliści pędzą, a my trzymamy w jednym ręku swój ponton. W cenie wycieczki jest wejście do parku. 

Po około 10-minutowej przejażdżce docieramy do miejsca, gdzie kolejny odcinek musimy już pokonać o własnych siłach. Taki mini-trekking w dżungli. Słyszymy przerażające okrzyki małp. Sam spływ w otoczeniu bujnej, dżunglowej przyrody to istny relaks. Można nawet przysnąć. Rzeka jest spokojna, niezbyt rwąca, jest z nami młody przewodnik, który kontroluje spływ, podczas którego połączeni jesteśmy między pontonami własnymi stopami:). Jest czas na kąpiel w rzece, a dla chętnych jest skok z liny zamocowanej na drzewie do wody.

3. TAYRONA

dzieli od Palomino godzina jazdy główną szosą. Wyskocz na dzień lub zorganizuj sobie tam dłuższy pobyt śpiąc na polach namiotowych lub bardziej ekskluzywnych cabañach (domkach na styl domostw Indian z regionu Santa Marta).

4. PUSTYNIA GUAJIRA

to kolejna ciekawa destynacja, która z roku na rok przyciąga w te rejony coraz więcej turystów. Oferta wypraw jest największa w pobliskim nadmorskim kurorcie - Riohacha, lecz w Palomino również udało się nam ją zorganizować z pomocą Dream Hostel partycypującego w organizacji wyprawy. 3 lub 4 dni poruszania się po pustynnych rejonach Guajira samochodami z napędem na 4 koła to zdecydowanie niepowtarzalne przeżycie. Ceny w zależności od sezonu mogą zaczynać się od 660-700 k COP/ osobę (to samo w złotówkach) i obejmują przejazdy, 3 posiłki, atrakcje oraz noclegi w hamakach (niemalże pod gołym niebem). Więcej o wyprawie niebawem na blogu.

5. INNE WYCIECZKI

jednodniowe znajdziecie w ofercie wspomnianych biur podróży. Zorganizowana wyprawa do wodospadu w miejscowości obok, odwiedziny w rejonie flamingów czy dłuższe trekkingi? Do wyboru, do koloru.

Fot. Palomino i pobliskie atrakcje, 2023.

Niestety dopada nas "klątwa Faraona", lecz to chyba było nie do uniknięcia. Ważne, że i na taką ewentualność byliśmy przygotowani mając ze sobą dobrze przygotowaną apteczkę z odpowiednimi lekami. Pozytywne było to, że gdy już raz się zdarzyła, potem już nie wracała:)

Jeśli interesuje Cię wyprawa do Kolumbii koniecznie sprawdź nasz krótki przewodnik.

2 komentarzy

  • Asia
    Asia piątek, 13 październik 2023

    Dzięki, może uda się zrealizować tą podróż samodzielnie:) trzymam kciuki!

  • Rysio
    Rysio piątek, 13 październik 2023

    Super relacja, aż chce się jechać. Piękne zdjęcia i oczywiście opisy mega. Brawo Asia.

Leave a Reply

Your email address will not be published. HTML code is not allowed.