PODBIJAMY ŚNIEŻKĘ!

Minął rok w moim przyjacielskim składzie dziewcząt, w którym to obiecałyśmy sobie coroczne zdobywanie chociaż jednego szczytu z Korony Polskich Gór. Zapowiadał się piękny, ostatni październikowy weekend w Polsce. Później w końcu miała o sobie dawać znać zimniejsza odsłona jesieni bądź początki zimy. 

Mimo, iż zdecydowałyśmy się na pobyt w Szklarskiej Porębie, podbój tego najwyższego szczytu Karkonoszy (1603 m n.p.m.) miał odbyć się z Karpacza. Dzień był coraz krótszy, do Karpacza czekała nas godzinna podróż samochodem, a marzyło nam się wyspać po męczącym tygodniu pracy i zaliczyć najbardziej malowniczy i najdłuższy szlak do Śnieżki.

SZLAKI DO WYBORU DO KOLORU

Kiedy zaczęłyśmy zagłębiać się w mapę Karkonoszy okazało się, że na ten szczyt można było dostać się z paru miejsc:

  • Szlak czarny - od Karpacza przez Śląską Drogę przy dolnej bazie wyciągu na Małą Kopę przez Biały Jar. Opisana jako szybka (niespełna 6 km w 2,5 h na szczyt), lecz monotonna, bez widocznych krajobrazów, gdyż ukryta jest głównie w lesie. Tu również można posiłkować się wyciągiem krzesełkowym na Kopę (1375 m n.p.m) spod Białego Jaru. Dalej jednak szczyt trzeba zdobywać o własnych siłach.
  • Szlak czerwony - z Karpacza, który swój początek ma przy parkingu pod hotelem Orlinek przez Dolinę Łomniczki, jest dłuższy (średnio w 3 h pokonujemy 6,7 km), bardziej malowniczy, ale o tym w dalszej części opowieści.
  • Szlaki zielony i żółty od strony czeskiego Pec pod Sněžkou, uznane za najłatwiejsze a dodatkowo do podnóża Śnieżki można dostać się kolejką gondolową.
  • Oraz szlak niebieski, najciekawszy krajobrazowo, na który zdecydowałyśmy się my. 9,5 km oraz ~ 3,4 h w jedną stronę. 

SZLAKIEM NIEBIESKIM NA ŚNIEŻKĘ

Docieramy na jeden z karpackich parkingów przy ulicy Przewodników Górskich. Za cały dzień postoju płacimy 14 zł. Krótki odcinek do Kościoła Wang prowadzi szlak zielony. Jest piękna słoneczna pogoda, do budki z wejściówkami do parku ustawiła się długa kolejka. Piękny kościół również przyciąga wzrok ale i turystów, którzy tłumnie stawili się przed jego wyjściem, by odczekać swoją kolej na wejście do środka pod okiem przewodnika. Nie mamy na to czasu, gdyż na szlaku pojawiłyśmy się dopiero o 12. Czas naglił, chcąc nie chcąc musiałyśmy włączyć “turbo-doładowanie”. Skoro walczyłyśmy z czasem i szybciej zachodzącym słońcem, nie mogłyśmy pozwolić sobie na zwiedzanie. Dość specyficznym elementem karnokoskich szlaków jest ich brukowanie. Odniosłam wrażenie, jakby większość odcinka na Śnieżkę wiodła właśnie po kamieniach. Daje to w kość stopom. Po drodze mijamy Domek Myśliwski ukryty w kniejach, drzewach i tuż nad szumiącym strumieniem. Romantyczniej nie mógł się usadowić. Ale cóż, ponownie braknie czasu na delektowanie się otoczeniem. Czas pędzić w górę.

Fot. Szlak niebieski na Śnieżkę, 2019.

SCHRONISKO NA SCHRONISKU

Po chwili szlak jakby wynurzył się pośród lasów a po prawej stronie wyrosła nam wysoka pionowa ściana skał. Wyglądały tak majestatycznie i magicznie. Wąska ścieżka obłożona skałkami cały czas wiodła ku górze. Tuż za zakrętem ku naszym oczom pojawił się niesamowity staw i Schronisko Samotnia. Czegoś tak pięknego dawno nie widziałam. Słońce odbijające swe promienie w Małym Stawie oraz urwisko Kotła Małego Stawu. Do Samotni prowadziła drewniana kładka, na trawie biegały psiaki turystów, tuż przed wejściem do chaty, ludzie tłumnie wystawiali twarze do słońca lub podziwiali piękno przyrody. Za schroniskiem szlak jakby wystrzelił do nieba. Stopnie przyjęły bardziej stromy układ, oddech przyśpieszył, a czas uciekał. Może przez fakt, że wyjątkowo pędziłyśmy przed siebie upoważniły jednego staruszka do komentarza w naszym kierunku: “O tej porze na szczyt? Trochę późno”. Zdecydowanie dodał nam skrzydeł i wydawać by się mogło, że pędzimy jeszcze szybciej. Lada chwila ujrzałyśmy kolejne schronisko - Strzechę Akademicką. Mogłyśmy co najwyżej wygrzebać batona z plecaka i z dodatkowym energetykiem wspinać się wyżej. Szlak jakby się uspokoił, wypłaszczył, tereny pokryły się średniej wysokości połaciami złocistych traw. W oddali majaczyła Śnieżka, jakby usadowiona na nienaturalnie brązowej kopie z wulkanicznego nasypu. Tu skrzyżowanie miała odnoga prowadząca szczytami gór, które podziwiałyśmy od dołu - w kierunku Pielgrzyma i na Słoneczniki. Tędy planowałyśmy wracać. Jeszcze tylko jedno jaskrawo-żółte schronisko po drodze - Dom Śląski położony na Rozdrożu pod Śnieżką. I wtedy pojawiła się w mojej głowie myśl - “na Boga, ile tu schronisk na jednym odcinku??”.   Pozostał nam atak na szczyt. Szybki oddech, łyk wody i pośród dwóch wejść (1,6-kilometrową Drogą Jubileuszową w 45 minut oraz 800-metrową ścinką tzw. Zakosami w 30 minut) wybieramy tą szybszą. Podbój jest trudny, pionowe podejście, tłumy, wąska kamienista ścieżka i silny wiatr. Nie bez powodu na Zakosach pojawiły się łańcuchy. Co zakręt utworzono pewnego rodzaju punkty widokowe otoczone barierkami ochronnymi.

PODBÓJ SZCZYTU

W końcu jesteśmy na szczycie! Śnieżkę zdobyłyśmy w 2,5 godziny! Pozostaje nam w schronieniu budowli przypominającej ufo (na zboczu nieczynnego czeskiego schroniska, które później stało się Obserwatorium Meteorologicznym im. Tadeusza Hołdysa) przebrać z mokrych ubrań, w czeskim sklepiku zakupić jakiś drobiazg (tu też mieści się poczta czeska) i jak prawdziwy Polak zasiąść z kabanosami i bułami na wolnym od wiatru pagórku. Cóż, tylko ten co chodzi po górach rozumie, jak wszystko smakuje lepiej, gdy osiągnie się swój górski cel. Na chwilę zachodzimy do kaplicy pod wezwaniem Św. Wawrzyńca – patrona przewodników górskich. Robimy szybkie foto pod znakiem, iż zdobyłyśmy Śnieżkę. Po półgodzinnym relaksie postanawiamy schodzić na dół. Ugrałyśmy trochę na czasie, ale zdecydowałyśmy się na inną trasę, trochę wydawałoby się dłuższą, mimo że łatwiejszą. Fot. Podbój Śnieżki, 2019.

POWRÓT PRZEZ PIELGRZYMA I SŁONECZNIKI

daje nam możliwość zobaczenia naszego pierwotnego szlaku z lotu ptaka. Niesamowite stawy szturchane podmuchami wiatru, gdzieniegdzie wyrastające bulwiaste skałki tak bardzo przypominające obrazki z Gór Stołowych. Drewniana kładka rzucona między tajemniczym lasem obrośniętych mchem i jakby pajęczynową roślinnością prowadziła w dół. Zmrok coraz bardziej dawał o sobie znać. W końcu jacyś turyści wyrośli nam przed oczyma. Nad paroma skałkami puszczali drona, podczas gdy my z dużą radością wspinałyśmy się ku szczytom tych skalnych tworów. Nad polaną pojawiła się kolorowa łuna nadająca niebu przeróżne odcienie. Ostatni odcinek po kocich łbach dreptałyśmy w ciemnościach, oświecając ścieżkę latarkami. Okazało się, że i tak miałyśmy dużo szczęścia, gdyż wszędzie poza południem kraju słońce zaszło już dużo wcześniej. Szlak zajął nam w całości około 7 godzin a nogi coraz mocniej odczuwały trud trasy. Na obiadokolację zjechałyśmy do centrum miasta do polecanej włoskiej restauracji Mamamia

Fot. Powrót ze Śnieżki przez Pielgrzyma i Słoneczniki oraz pierwsze dni w Karpaczu, 2019.

SZLAKIEM CZERWONYM

próbujemy zdobyć Śnieżkę dosłownie tydzień później, ale przy zdecydowanie gorszych warunkach pogodowych (temperatura spadła niemal o ¾) i w innym składzie (Lisy trzy). O ile w Karpaczu pogoda jest odczuwalnie chłodniejsza, ale mimo wszystko przyjemna do pieszych wycieczek, tak ewidentnie nad Śnieżką wiele się działo. Widoczność na to pasmo z miasta nie jest ograniczona, zatem już z dołu widać, że skrywa się jakby we mgle, chmurach a być może nawet deszczu. Auto zostawiamy pod Orlinkiem za 15 zł. Tym razem tłumów nie ma. Szlak początkowo i dość długo wiedzie wśród lasów, ale te również dostają po głowie silnym wiatrem uderzającym w ich korony. By się nie połamać, nie stawiają oporu, ale odgłosy dudniącego wietrzyska potęgowanego niemalże niewidoczną mżawką wzbudzają wyobraźnię. Najbardziej u najmłodszego z naszej trójki, który z takim na własnej skórze się nie spotkał. To był jedynie strach, co miał wielkie oczy.

TRUDNE WARUNKI POGODOWE

Gdy szlak wyłania się pośród lasów, widzimy niczym kotlinę, a trasa idzie mocno w górę, stromo i po kamieniach. W dole płynie strumień, a za chwilę widzimy gdzie ma swoje źródło. Spływa ze szczytów przybierając postać małego wodospadu, pokrytego delikatną pokrywą lodu. Nad nim zarzucono metalowy mostek.  Jest silny wiatr, powietrze jest mroźne, wyjmujemy rękawiczki i mocno kryjemy twarz od podmuchów. Ostro w górę pną się serpentyny. Julek ma pierwsze załamanie, które pokonuje. Do Domu Śląskiego wiatr nas dosłownie wwiewa. Schronisko przeżywa oblężenie. Niejeden w tą zamieć chce ukryć się w ciepłym i suchym schronieniu, chwytając szybko coś rozgrzewającego w sklepiku. Ze zdobycia szczytu rezygnujemy. Skoro na przełęczy pęd wiatru odczuwalny jest w sile ok. 80 km/h, to jakby wyglądało wejście we mgle, w prawdopodobnie jeszcze większym wietrze, po łańcuchach, po Zakosach? W Śląskim jeden stolik zajmuje wyjątkowo rubaszna ekipa, która sypie żartami jak z rękawa. Co  chwile wybuchają salwy śmiechu. Już nie jesteśmy tak smutni, że szczyt niezdobyty. To rozważna decyzja. W drodze powrotnej okazuje się, że Julek zapomniał swojego plecaka ze schroniska. Jest chwilowy smutek, ale co zrobić. Próby odzyskania kończą się fiaskiem.

NASZ HOTELOWY WYBÓR W KARPACZU

W Karpaczu relaksujemy się w strefie H2O naszego pensjonatu zwanego Stacja 600. Dla najmłodszych na pewno basen byłby dodatkową atrakcję. My mamy ogromną przyjemność wygrzania się w saunach i jacuzzi. Jeszcze chwila i objadamy się wyborną obiadokolacją w hotelu, by potem radośnie przejść do sali zabaw i spędzić wieczór na grze w bilarda. Tym razem chłopakom nie pokażę malowniczego szlaku niebieskiego, który zdobyłam tydzień wcześniej z przyjaciółkami. To cel na kolejny wypad w Karkonosze.   

Fot. Podbój Śnieżki przez Lisy, inny szlak, gorsze warunki pogodowe. 2019

Leave a Reply

Your email address will not be published. HTML code is not allowed.