wtorek, 29 grudzień 2015

BYĆ JAK „EL PADRINO”

To było dość dawno, ale pamiętam jak dziś silne emocje, podniecenie, euforię, jakimi targało nami (a w szczególności Krzyśkiem) na myśl o odwiedzeniu tego miejsca. Jak zawsze było gorąco, parno..

Wsiedliśmy do mercedesa schłodzonego klimatyzacją i usadowiliśmy się przy oknach w oczekiwaniu na szybki dojazd do celu i ujrzeniu rogatek miasta. Wyobrażaliśmy sobie te ciche, jak przed burzą, uliczki, powiew nieznanego uczucia połączonego z tajemnicą, oczekiwaniem, chłodnymi dreszczami przechodzącymi po rozgrzanym od słońca ciele. 

CORLEONE – MIASTO MAFII

W końcu, po przejechaniu wyschniętych dolin, na których niewinnie pasły się owce poganiane przez swego pana, z dala od morza, wjechaliśmy na lekkie wzniesienie, skąd rozpościerał się widok na miasteczko. Nicola zatrzymał się przy znaku z napisem CORLEONE, pod którym zrobiliśmy sobie zdjęcie. Tablica nosiła znamiona kul. To się działo naprawdę. Znaleźliśmy się w słynnym mieście sycylijskiej mafii.

Fot. itchyfeetmagazine.wordpress.com/ wishsicily.com/ paradisotravel.com/ gettyimages.ca/ wikipedia 

Tu urodził się nasz sycylijski „padre” i tu mieliśmy spędzić cały dzień: najpierw na poznawaniu starych kątów Nicoli, później południa i do późnego wieczora biesiadować z corleońską rodziną. Kluczyliśmy rozpalonymi i cichymi uliczkami miasteczka. Nie było praktycznie nikogo. Szarawo-brązowe kamienice, które kryły schłodzone cieniem domostwa okalały wąskie uliczki i plac główny, w pobliżu którego znajdywało się chyba jedyne, ciut chłodniejsze, miejsce – zielony park. Jedynie w cieniu palm, różowych oleandrów, szumu i lekkiego chłodu napływającego z parkowej fontanny, na jednej z ławeczek można było odetchnąć, odpocząć a nawet w pełnych, słonecznych godzinach poobserwować staruszków grających w: karty, szachy czy pétanque (gra w kule). Panowała popołudniowa „siesta”i na mieście praktycznie nie było możliwości ujrzenia kobiet. 

KADRY Z „OJCA CHRZESTNEGO”

Na placu głównym znajdywała się lodziarnia, w której – oczywiście – musieliśmy schłodzić się klimatyzacją (pamiętając o zamykaniu drzwi, by nie dostać w kark od właściciela – wyglądającego jak mafiozo – za wpuszczanie do środka ciepłego powietrza) i najpyszniejszymi na świecie lodami. Nicola rzucił się w ramiona z właścicielem, gestykulując przy tym całym sobą, powodując dodatkową radość na naszych gębach, jakbyśmy byli świadkami sceny z „Ojca chrzestnego”. Na ścianach klimatycznego wnętrza wisiały fotografie Corleone sprzed lat. Niewiele się tu zmieniło.. 

Nad miasteczkiem majaczy wieża widokowa Saracena z przełomu XI/XII wieku. Pozostałe ciekawe zabytki to przede wszystkim kościoły: Chiesa Madre (Kościół Matka) z XIV w. z drewnianymi rzeźbami św. Filipa d'Agira i Błażeja, Chiesa dell'Addolorata z XVIII w.), Chiesa di Santa Rosalia i mały Sant’Andrea (z XVII wieku), prezentującymi w swych wnętrzach przeróżne freski i malowidła oraz Santuario della Madonna del Rosario di Tagliavia z XIX wieku będący obecnie miejscem pielgrzymek. Niestety suma sumarum słynny film „Ojciec chrzestny” nie był kręcony w zakamarkach tego tajemniczego miasta, a w Savoce w okolicach Taorminy. Być może prawdziwy powód nie jest do końca znany (czy był to nieodpowiadający do końca wizji reżysera obraz Corleone w latach 70-tych odbiegający od scenariusza przedstawiającego miasteczko mafii z lat 50-tych czy kwestie finansowe Corleone, na które ów reżyser przystać nie chciał). Tak czy inaczej, lądujemy w kolejnym miejscu – na szybkim, pokrzepiającym espresso w typowo sycylijskim barze, gdzie przy okazji stajemy się właścicielami dwóch likierów z etykietą „El Padrino”. Krzysiek jest wniebowzięty i nie potrzebuje już nawet udawać się do oryginalnej knajpy ze scen filmu – baru Vitelli (w Savoce) 

Wsiadamy ponownie do klimatyzowanego samochodu, przejeżdżamy koło starego zakładu fotograficznego, w wejściu którego Nicola ukrył się przed strzelaniną mafiozów. Bo tak naprawdę stąd pochodzi ta najsłynniejsza włoska mafia. Niestety jej zastraszająca działalność dała się tak mocno we znaki mieszkańcom niepozornego miasteczka, iż w końcu – po latach sprzeciwu - w 2003 roku doprowadzili oni do referendum, chcąc zmienić chociażby nazwę Corleone na wcześniejszą wersję - "Cuor di Leone (lwie serce)". Niestety nie udało się, ale satysfakcją okazała się chociażby zmiana nazwy jednej z ulic na „11 kwietnia”, kiedy to w 2006 r. tego dnia udało się aresztować jednego z szefów mafii. Mimo wielkich starań, Corleone zawsze będzie kojarzyć się z mafią (narodziny jej bosów), której pamięć wzmaga i utwierdza nieśmiertelny klasyk kinowy z bohaterem głównym – Michaelem Corleone. 

DOLCE VITA

...czyli słodkie życie to motto każdego Włocha a oznacza życie bez pośpiechu, na spokojnie, w gronie rodzinnym spędzonym na rozmowach, degustacjach kulinarnych przyrządzanych głównie rodzinnie i dla bardzo dużej „famiglii”. Taka biesiada czekała nas wśród bliskiej rodziny Nicoli, właśnie w Corleone. Rodzina ta, uprawiająca własne warzywno-owocowe poletka oraz hodująca swoją trzodę, u boku leciwej babci – staruszki, najstarszej w rodzinie, ugościła nas z całego serca, czym tylko mogła i było tego sporo! Na stołach lądowały przekąski (bruscchette z salsą pomidorową, czosnkiem, bazylią i świeżą oliwą, prosciutto crudo z melonem, verdura fritta – smażone warzywa, oliwki z własnego gaju, patery włoskich wędlin i serów) w akompaniamencie często alkoholowego aperitifu (tj. martini, campari czy po prostu czerwonego stołowego wina).

Degustacja przy stole z kilkudziesięcioma osobami odbywa się spokojnie, a nieprzystosowane polskie żołądki wspierane są spokojnym (na ile to u Sycylijczyka możliwe, bo z natury są głośni:) „piano, piano” (powoli, powoli). Tak, aby wszystko się zmieściło, ułożyło i zrobiło miejsce dla innych, niekończących się ilości potraw. 

Nasyceni już właściwie „antipasto” ,obserwujemy kolejne talerze, które lądują na wielkim stole przykrytym ceratą w kratkę. Poznajemy nowe nam potrawy: „caponatę” (potrawę na bazie smażonego bakłażana z dużą ilością oliwy, przez co jego kaloryczność wzrasta jak i fakt, że czujemy się coraz bardziej syci), pasty z przeróżnym nadzieniem (Włoch/ Sycylijczyk koniecznie! musi zjeść w ciągu dnia posiłek na bazie makaronu, czy to w formie standardowej – gotowanej „al dente” czy zapiekanej „al forno”, z mięsem, samymi warzywami, owocami morza, zawsze z oliwą z oliwek i „parmigiano” podanym oddzielnie w miseczce, w startej postaci), warzywa (gotowane, podsmażane „na twardo” również w akompaniamencie powyższych składników), znane nam już „arancini” i „panelle”. Ale główne danie dopiero podadzą: wypiekana we własnym węglowym piecu domowa pizza. 

Czuję, że w brzuchu mi się świdruje, nietypowo kuje, posiłki podchodzą pod gardło. Popijam wszystko winem, by się przepaliło i znowu słyszę: „piano, piano” oraz „mangia Asia”. Boże, dopomóż mi! Już chyba nie zauważam kolejnych głównych dań, gdy na stole ląduje deser: przepyszne sycylijskie „cannoli” z mega słodkim nadzieniem z ricotty, owoce kaktusa i te bardziej tradycyjne oraz espresso przygotowywane w typowym czajniczku. Tak bym chciała to zjeść, bo wiem że dobre, ale nie mam siły.

W drodze powrotnej do Palermo Nicola musi stawać na poboczu, bo mój żołądek mówi „basta”. Do tej pory śmiejemy się, że mi „piano, piano” wyszło bokiem. Chociaż wtedy nie było mi do śmiechu... 

PAKIECIK

We Włoszech, na Sycylii i Sardynii spotkaliśmy się z pewnego rodzaju „menu al dia”, czyli tzw. pakiecikiem ustalonego z góry menu, za które płaci się konkretną kwotę na osobę i otrzymuje się zestaw dań (od przystawek po deser, lecz bez napojów). W przypadku rozbudowanych kolacyjnych zestawów ceny były dość wysokie (do 35-40 EUR/ os.), ale warto było doznać choć raz takiej rozpusty poza domem czy wynajmowaną kwaterą. Dane nam było skosztować menu złożonego z: ryb i owoców morza (najdroższe menu), czy z grzybów. Zaskoczeniem jest jak wiele niepowtarzalnych, tradycyjnych dań można przygotować z jednego czy dwóch produktów.

Spotkałam się również z informacją, iż w porze przed-lunchowej można taki pakiecik, złożony z przystawek, zakupić za 18 EUR. To niby nie mało, lecz zakładając, że dania w restauracji rzadko kiedy schodzą poniżej 20 EUR, a tradycyjnymi (wyśmienitymi!) przystawkami można nasycić się na pół dnia, warto się skusić.

PALERMO, TRISCINA Z DZIECKIEM

Niestety taka dogłębna eksploracja Sycylii w naszym przypadku miała miejsce parę lat wcześniej, przed narodzinami małego Juliana. Pobyt wśród sycylijskiej rodziny u jego boku obfitował w spokojne, leniwe chwile w Palermo i Triscinie. Poniżej dawka kolejnej galerii z tego okresu.

A czy wy odwiedziliście Sycylię? Czy poznaliście jakieś nietypowe zakątki, o których nie pisałam wcześniej?

 

9 komentarzy

  • Asia
    Asia wtorek, 12 styczeń 2016

    Bo historie nie są wyssane z palca..:) to naprawdę niesamowite uczucie poczuć tą atmosferę choć w niewielkim stopniu. Ciężko osiągnąć taki stan podczas krótkiego pobytu. Ale można skupić się chociażby na jedzeniu, obserwacji, smakowaniu..

  • sekulada.com
    sekulada.com poniedziałek, 11 styczeń 2016

    Corleone wygląda wyśmienicie! Żyjąc w błogiej nieświadomości, bądź ignorancji jak kto woli nie miałem najmniejszej idei, że miejsce to jest prawdziwe. Człowiek uczy się całe życie. Wasze kadry zdecydowanie zachęcają do skosztowania luksusu w sercu skorumpowanego światka, no może poza tymi owocami morza, których z pewnością bym sobie odmówił zapewne na rzecz cannoli

  • Asia
    Asia poniedziałek, 11 styczeń 2016

    Owoce morza to akurat coś co Lisy lubią najbardziej (te dorosłe:), ale kuchnia jest bardzo urozmaicona, więc każdy znajdzie coś dla siebie. A wino stołowe można pić jak kompot, więc na strawienie takich ilości jak ulał:)

  • Mr_Szpak
    Mr_Szpak poniedziałek, 11 styczeń 2016

    Oj miał bym apetycik na taką kolację... wszystko musi być pyszne, chociaż owoce morza to nie moja bajka... a dobrym winkiem bym nie pogardził... :)

  • Asia
    Asia niedziela, 10 styczeń 2016

    Tak, im dłuższy pobyt w każdym miejscu, tym większa szansa na poznanie różnych jego obliczy. Dla nas wartością dodaną był fakt, posiadania tam rodziny, więc i poznania różnych nietypowych zakamarków, tajemnic, ciekawostek:) no i kulinariów, o których okazuje się, że niewiele wiedziało.

  • malaiduzywpodrozy.eu
    malaiduzywpodrozy.eu sobota, 09 styczeń 2016

    Wkręciłem się w mafijne miasteczko, a potem... zgłodniałem :P Zjadło by się taki obiad.

  • Domi/ sidorowicz.blogspot.com
    Domi/ sidorowicz.blogspot.com sobota, 09 styczeń 2016

    Na południu Włoch bardzo czuć wciąż tę atmosferę mafijną. Niekoniecznie tylko na Sycylii. Ja spędziłam tam rok akademicki na stypendium i powiedziałabym, że jest to odczuwalne na co dzień. Włochy dla mnie mają jakby 3 warstwy. Pierwsza - ta powierzchowna - odsłania tylko piękne, urokliwe miasteczka, którymi wszyscy się zachwycają oraz taki klimacik nieśpieszności. Potem wyłania się druga, po około 2 miesiącach na miejscu. Hermetyczność, ksenofobia, bardzo duża nieufność wobec obcych - nie tylko nie Włochów, ale nie Włochów z określonego regionu, w którym się znajdujesz. A potem, jeśli masz odpowiednio dużo wytrwałości, przychodzi czas na trzeci etap - otwartość, gościnność, wpisanie cię w poczet rodziny. Jak oglądam zdjęcia z Włoch, zawsze do mnie wracają te 3 stany odczuwania.

  • Asia
    Asia piątek, 08 styczeń 2016

    Trzeba pamiętać, by obrać ze skórki:)

  • polaczkropki.pl
    polaczkropki.pl piątek, 08 styczeń 2016

    W te wakacje wybieram się tam i już nie mogę się doczekać:) Te jadalne kaktusy mnie zainteresowaly:)

Leave a Reply

Your email address will not be published. HTML code is not allowed.