Czyż nie mówiłam, że nabraliśmy tempa podróżniczego? Otóż dzień kolejny to podbój Chińskiego Muru i jednej z jego odnóg leżącej blisko Pekinu.
Lokalny pociąg wjechał na, rozgrzaną słońcem już od porannych godzin, stację w Zamyn-uud. Ledwo z niego wysiedliśmy, a do wagonów rzuciła się chmara pracowników kolei doprowadzając pociąg do czystości. Myli nawet okna od zewnątrz.
Waluta: tugrik (MNT,₮) obecna wartość (2014 r.) 1PLN = 600₮ (tak więc obracaliśmy w tym kraju tysiącami a nawet może milionami:)
Wjechaliśmy do tajemniczego lasu gór. Tylko tak to mogę nazwać. Powoli zaczynałam żałować naszego powrotu, bo za każdym razem Mongolia udowadniała, że ma różne oblicza, niezliczony wachlarz różnorodności krajobrazowej, zjawisk natury, tworów ziemnych.
Na Gobi czekały nas jeszcze dwie noce w kolejnym miejscu, a potem pojedyncze dwie w drodze do Czojr, gdzie mieliśmy pożegnać się z Biembą.
Biemba mieszkał w małym miasteczku. Właściwie w naszych realiach nazwało by się to wioską, ale zakładając, że większość narodu śpi w namiotach jako samodzielne rodziny bądź co najwyżej w bliskiej odległości od kolejnej jurty sąsiadów, to można to miejsce było nazwać miasteczkiem.
Pierwsze koty za płoty. Minął właśnie pierwszy dzień w Moskwie. Jeszcze nie dociera do nas, że tą długą podróż rozpoczęliśmy, ale miło zaskoczeni jesteśmy pozytywnym nastawieniem Julka do wszelkich zmian, jakie mu serwujemy od doby.
Temat długi i szeroki i jak zwykle niewiadomo od czego zacząć. Podróżowanie na własną rękę wciągnęło nas podczas pierwszej backpackerskiej wyprawy w 2009 roku wzdłuż dwóch Ameryk.
Przyznam, że ten temat był dla mnie przez dłuższy czas bardzo drażniący. Ze względu na ograniczenia czasowe związane z wyjazdem, trzeba było zrobić wszystko, by wyjechać jak najprędzej. A tu się okazuje, że każdy kraj, który planowaliśmy odwiedzić wymaga od nas posiadania wiz.