Zasypialiśmy w ogromnym zaduchu. Na każdej stacji kablówki dudnili o nadchodzącym huraganie nad Nową Szkocję, który po drodze zdążył już wyrządzić krzywdę niewielkiej części Ontario. Planowaliśmy zobaczyć wieloryby, ale zmieniający się szybko kolor nieba na burzowy przerażał coraz bardziej. Mimo to, gdy Krzysiek z rana uprawiał po raz kolejny swój jogging, ja podjechałam do portu w Pleasant Bay dowiedzieć się o organizowane wycieczki.
Na miejscu powiedziano mi, że z minuty na minutę zmienia się pogoda, ale mimo to organizują rejsy, obawiając się jednak, że ostatnim może być ten o godzinie 13. Wróciłam do domu, a gdy tylko Lisu przybiegł, zmotywowałam go do szybkiego wyjścia.
WIELORYBY W NOWEJ SZKOCJI
W porcie pogoda faktycznie z minuty na minutę widocznie się zmieniała. Mimo to wypłynęliśmy na ocean. Zapłaciliśmy niższą cenę, jak za zwykły stateczek a zaproponowano nam Zodiaka, którym w każdej chwili można było szybciej wrócić z morza (czyt. oceanu). Ubrano nas w kapoki i z uśmiechem od ucha do ucha ruszyliśmy na piętrzące się wody. Pęd motorówki cieszył a oczekiwanie na wielką rybę dodawało adrenaliny.
Najpierw w oddali wypatrzyliśmy czarne delfiny. Zbliżały się do nas coraz szybciej i wyglądały inaczej od tych widzianych w Panamie na Morzu Karaibskim. Z czarnego umaszczenia wyłaniały się białe brzuszki. Były jednak tak samo sprawne i zwinne jak te z Ameryki Centralnej. Teraz pozostało nam jedynie zaobserwować gdzieś w oddali wytrysk fontanny świadczący o pływającym wielorybie.
Ktoś dostrzegł ''znak sygnał’’ i pędem ruszyliśmy we wskazanym kierunku. Były emocje. Niestety za każdym razem, gdy dopływaliśmy do obiektu, zaczynał się chować w oceanicznych odmętach. Zawsze była to parka i podobno się nie bała ludzi dając nura w głębiny za posiłkiem. Niestety za każdym razem tak się składało, że widocznie nurkowały głębiej, gdy mieliśmy je na wyciągnięcie ręki. Mimo to czuliśmy dreszcze na ciele a ogrom tego zwierzęcia przerażała. Wyglądały niczym łodzie podwodne. ‘’Polowaliśmy’’ na nie dość długo i w końcu udało nam się im przyjrzeć lepiej płynąc na równi z ich wyłanianiem się z wody.
PĘDZĄC ZA SZLAKIEM WIELORYBÓW
Rozpadało się na dobre, więc aparat nie łapał już dobrej ostrości uciekającej ryby. Ale to co widzieliśmy utknęło w naszej pamięci. W końcu marzyliśmy o zobaczeniu wielorybów odkąd pojechaliśmy w tą podróż. Łudziliśmy się zobaczyć je w Patagoniipośród lodowców, potem w Ekwadorze (ale podobno nie był dla nich sezon), a tu jak na dłoni można było je zobaczyć w 99 %. Warto to było przeżyć! Nie odstraszyła nas nawet taka pogoda.
Niespodziewane było również zobaczenie zagubionej na morzu samotnej foki. Spojrzała na nas takimi ludzkimi, ale smutnymi oczami. Jej pewnie nie było do śmiechu bez towarzyszy. Szybko dała nura widząc nas na horyzoncie.
HURAGAN NAD KANADĄ
Przemoczeni do suchej nitki wracaliśmy do hotelu. Darowaliśmy sobie pomysł o odwiedzeniu drugiej strony Cape Breton, bo jakoby tam z większą siłą odczuwalny był huragan Bill. W hotelu znowu czekał nas gorący prysznic.
Trochę wiatru, dudnienie za oknem, ulewny deszcz, błyski i nieustająco katastroficzne obrazki w telewizorze nie wprowadziły nas w paniczny stan. Gdy deszcz ustał, nad naszymi pokojami pojawiła się tęcza a domownicy wyszli przed wejścia zobaczyć to zjawisko. Obraz nieba był typowo surrealistyczny. A potem niebo przybrało przeróżne odcienie.
Fot. Wieloryby w Nowej Szkocji, wyprawa (2009).