wtorek, 28 kwiecień 2015

BIESZCZADY NA ROWERACH (2007-2008)

Moja miłość do gór zaczęła się dość późno, bo w ten nieodgadniony przeze mnie świat wciągnął mnie Krzysiek, gdy tylko się poznaliśmy. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, jak to się stało, że do tej pory podświadomie nic nie pchało mnie w te wyższe partie ziemi. Ale gdy już miałam okazję wciągnąć się w tę przygodę, wracałam do niej tak często, jak to tylko było możliwe.

Moja miłość do gór zaczęła się dość późno, bo w ten nieodgadniony przeze mnie świat wciągnął mnie Krzysiek, gdy tylko się poznaliśmy. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, jak to się stało, że do tej pory podświadomie nic nie pchało mnie w te wyższe partie ziemi. Ale gdy już miałam okazję wciągnąć się w tę przygodę, wracałam do niej tak często, jak to tylko było możliwe. Lisu po górach „biegał” od najmłodszych lat, więc nie pozostało mu nic innego, jak zarazić mnie tą pasją. Powolutku i na spokojnie zmierzaliśmy wysokie wzniesienia na terenie Polski. Jednak nie zapomnę nigdy, które krajobrazy wprost powaliły mnie na kolana. To były Bieszczady wczesną, lecz wyjątkowo soczyście zieloną wiosną. Gdy w drodze do Ustrzyk Górnych wjechaliśmy na serpentynowy odcinek przed Cisną. Ku moim oczom wyłoniły się dzikie po horyzont zielone tereny, na których gdzieniegdzie pasły się stada owiec, a nad całym obrazkiem majaczyły wyższe bordowo-szarawe góry. Wszystko zatopione było w pierwszych i dość ostrych promieniach słonecznych.

Od tego momentu nie wyobrażałam sobie, byśmy mieli nie odwiedzać tego raju co najmniej raz do roku. Kontynuowaliśmy tą wizję, lecz w Bieszczadach bywaliśmy częściej, co parę miesięcy, eksplorując szczyty indywidualnie lub z bliskimi, by potem poznać je również od strony rowerowej i z dzieckiem. Zachwyt trwa do dziś.

Na rowerze

Podczas pierwszych trekkingów po bieszczadzkich wzniesieniach towarzyszyła nam lustrzanka analogowa (stąd brak zdjęć cyfrowych) i zero problemów zdrowotnych. Jednak poprzez niedopatrzenie, pech, bądź po prostu splot zdarzeń, Krzyśkowi przytrafiła się kontuzja kostki, uniemożliwiając codzienne poruszanie się bez stabilizatora. Wydawało się, że jedynym ratunkiem dla młodego, wysportowanego i uwielbiającego wysiłek fizyczny, chłopaka jest rower, który sprzyjał kontynuacji sportowego trybu życia, bez obciążania chorej stopy. Po okresie opornego oswajania się z dwukółkowcem, Lisu stał się fanem wyczynów rowerowych, które swoje apogeum osiągały właśnie w ukochanych Bieszczadach.

Trasy

Aktualne informacje o trasach znajdziecie na wielu „wyguglowanych” regionalnych stronach. Warto je przejrzeć przed planowanym urlopem na rowerach. Niektóre, przejechane wcześniej przez nas, są obecnie niedostępne lub ich trudność pokonania, z jakiegoś powodu, poszła w górę. Trzeba uwzględnić swoją kondycję, która na sinusoidalnej szosie może nas zawieźć, gdy porównujemy ją do tras po terenach typowo miejskich. Tutaj nawet pozornie prosta droga zazwyczaj idzie z lub pod górkę. My korzystaliśmy z wiedzy zaczerpniętej z obecnie już niedostępnej w sklepie lektury dla rowerzystów po Bieszczadach, potem jeździliśmy na pamięć, czasem kombinowaliśmy na własną rękę (lecz zawsze z mapą), a najlepiej wspominamy spontaniczną przygodę z miejscową góralką, która z nudów jeździła na rozklekotanej kolarzówce po kilkaset kilometrów tygodniowo a jednego dnia wzięła też nas w trasę na marne 50 km po górach. Ledwo zsiadłam wtedy z siodełka, ale górzysty teren to nie była jedna nieoczekiwana przygoda tego dnia.

 

1. Ustrzyki Górne – Przełęcz Wyżniańska – Brzegi Górne – Przełęcz Nasiczniańska (kier. Nasiczne) – Przysłup Caryński – Bereżki – Ustrzyki Górne

Jest to jedna z tras, co do aktualności której nie jestem pewna. Możliwe, że została na pewnym odcinku zamknięta dla rowerów. Trasa w dużej mierze biegnie szosą. Zaczynamy od Ustrzyk Górnych, kierując się szosą na Wetlinę. Trzeba nastawić się na dłuższy odcinek pod górkę, parę niewielkich serpentyn (również na wzniesieniu), ale i cudowny długi zjazd od Przełęczy Wyżniańskiej do Brzegów Górnych, gdzie możemy osiągnąć dość dużą prędkość. Po naszej prawej stronie, przez całą trasę towarzyszy nam swoją obecnością Połonina Caryńska. Na rozwidleniu w Brzegach Górnych skręcamy w prawo i dalej pokonujemy parę kilometrów szosą. Za ostatnim (w 2008 roku) budynkiem po prawej stronie skręcamy w prawo i szutrową (wtedy) drogą pniemy się w górę do Przysłupia Caryńskiego, gdzie stoi odnowione schronisko studenckie „Koliba”. Cały czas jedziemy wzdłuż rzeki a na miejsce prowadzi jedna droga. Delikatne wzniesienie daje w kość, ale pod schroniskiem możemy zrobić sobie krótki odpoczynek na polanie. Tuż za schroniskiem dopatrzymy się drogowskazu na Bereżki przez las. Jest to czerwony szlak, momentami bardzo stromy, więc albo zaryzykujemy pokonanie go na rowerze dbając o nie wykoziołkowanie przez kierownicę, lub chwilami spokojnie będziemy prowadzić rower w dół. Tu również wielokrotnie przecinamy rzeczkę. Końcówkę tej leśnej trasy stanowi polana wybiegająca na szosę. Skręcamy tu (Bereżki) w prawo na Ustrzyki Górne. Do tej wioski doprowadzi nas już asfaltowa droga. Trasa ok. 30 km.

Rada: warto mieć ze sobą prowiant, bo w schronisku „Koliba” na kulinarne rarytasy nie ma co liczyć.

 

2. Ustrzyki Górne – Bereżki – Bukowe Berdo – Muczne – Stuposiany – Pszczeliny – Bereżki – Ustrzyki Górne

Obecnie również nie zlokalizowałam wiarygodnych informacji odnośnie trasy, a niestety dobrze nie pamiętam miejsca, w którym za Bereżkami należy odbić w prawo, by leśną drogą wić się ku górze do Bukowego Berdo, przez ostoję niedźwiedzia (!). Ten odcinek najlepiej pokonać późną wiosną, latem czy początkiem ciepłej jesieni, gdy niedźwiedzie (jeszcze lub już) nie śpią. Nie chcę sobie wyobrażać spotkania w cztery oczy z przebudzonym „pluszakiem”. Naszej pierwszej wyprawie w te rejony towarzyszyła „świeża” historia pracownicy BPN, która niepostrzeżenie nadepnęła na śpiącego w wysokiej trawie misia. Niebezpieczna sytuacja na szczęście zakończyła się dla pani lekkim poturbowaniem, ale uszła z życiem…

Ale wracając do trasy. Za Bereżkami, a jeszcze przed Pszczelinami, jadąc szosą, musimy wypatrywać po prawej stronie mostku przecinającego rzekę i tą szutrową drogą piąć się widocznym szlakiem do Bukowego Berdo trzymając się lewej strony (tzn. jeśli będą na trasie jakiekolwiek leśne odbicia w prawo, należy je zlekceważyć). Droga, po niedługim odcinku prowadzącym pod górkę, poprowadzi nas stromo w dół aż do asfaltowej drogi, na której skręcamy w prawo do Muczne. W miejscowości często odwiedzaliśmy knajpę „Wilcza Jama”, serwującej pyszną dziczyznę. Tutaj również na terenie restauracji przechadzały się dumnie haskie właścicieli oraz parę przyjaznych osiołków. Niestety, zamknięto ją w 2010 roku. Muczne, które wydawałoby się odcięte od świata, zaskoczy nas „lasem” latarni postawionym tu jeszcze w latach 70-tych, gdy Urząd Rady Ministrów stworzył w wiosce ośrodek łowiecki z potężnym hotelem. Wioska splamiona w tych czasach krwią dzikiej zwierzyny, obecnie w trakcie planów budowy Centrum Promocji Leśnictwa Bieszczadzkiego (stając się siedzibą Leśnego Kompleksu Promocyjnego ”Lasy Bieszczadzkie”). Od 2012 roku działa tu również „Zagroda pokazowa żubrów” (wstęp bezpłatny, coś dla dzieci).

Do Ustrzyk wracamy już drogą asfaltową. Znowu czeka nas długi szybki zjazd do głównej trasy, na której odbijamy w lewo w kierunku Pszczelin/ Bereżek. Trasa: ok. 35 km.

 

3. Ustrzyki – Wołosate – kier. Ryzsypaniec – Wołosate – Ustrzyki Górne

 Jest to łatwa trasa, która w dużej mierze biegnie po mniej uczęszczanej szosie na Wołosate. Na tym odcinku mamy szansę zobaczyć „Zachowawczą Stadninę Konia Huculskiego BdPN". Tutaj również możemy zasiąść na jakąś restauracyjną przekąskę. Kawałek dalej za parkingiem przy wejściu na Tarnicę i za budką BdPN zaczyna się odcinek prowadzący na szlak przyrodniczy na Rozsypaniec. Prawdopodobnie niedostępny dla rowerzystów. Nam jeszcze udało się kawałek przejechać rowerem poprzez pozimowe roztopy, wśród tysiąca zaspanych żab i łosi, które wyskoczyły nam parę metrów przed nami na drogę (ani one ani my nie spodziewaliśmy się towarzystwa). Zrezygnowaliśmy z dalszej przejażdżki ze względu na nieznaną nam trasę, nieskończony odcinek po starych płytach betonowych, które z czasem zaczęły się coraz bardziej piąć w górę, co potwierdzało fakt, że być może też dlatego trasa mogła być zbyt dużym przedsięwzięciem jak na rower. Mimo to przejechaliśmy sporo kilometrów, na pierwszej możliwej polanie z widokiem na pasmo gór na słoneczny piknik i wróciliśmy tą samą trasą do Ustrzyk.

 

4. Cisna – Jabłonki – Baligród – Stężnica – Wola Górzańska – Wołkowyja – Terka – Polanki – Dołżyca – Cisna

Jest to około 50-kilometrowa dość ciężka trasa. Nasza była zmodyfikowana, raczej krótsza, lecz jednocześnie trudniejsza, gdyż wiodła po nieutwardzonej powierzchni, czasami nieśliśmy rowery na plecach lub zjeżdżaliśmy stromą trasą w dół po kamieniach, bez widocznego szlaku. Pamiętam również, że zgubiliśmy się na wyludnionej drodze, doczytując się jakichś (niczym z podchodów) zapisków o poszukiwaniu siodła utworzonego z dolin, starej kapliczki wśród drzew a stracha złapaliśmy, gdy znaleźliśmy się w cichym lesie targając pół godziny rowery ostro w górę i czując oddech niedźwiedzia na karku. To oczywiście były koszmarne wyobrażenia, lecz podziałały na potęgujący się dyskomfort. Na ostatnich kilometrach, już na szosie wiodącej z Dołżycy do Cisnej, Krzysiek złapał gumę. Gdyby się to zdarzyło w tej oddalonej i cichej głuszy, bez zasięgu komórkowego, bylibyśmy dość przerażeni. Fizycznie lecz dumnie wykończeni wracaliśmy na kwatery w centrum Cisnej (poza sezonem), gdzie wieczór spędziliśmy z zaprzyjaźnionym „palaczem” domostwa – Krzysztofem. Raczyliśmy się wiśnióweczką, dodatkowo ogrzewając zmaltretowane członki ciała przy starym piecu. Krzysztof donosił drewno, które wcześniej pieczołowicie rąbał na opał. Opowieści ludzi z gór nie miały końca i stanowiły nieopisaną wartość całej naszej wyprawy w Bieszczady.

 

5. Cisna – Przysłup – Kalnica – Smerek - Wetlina – Smerek - Kalnica – Przysłup - Cisna

„Lightowa” trasa wiodąca szosą, tak dla rozruchu zaspanych mięśni. Ale trzeba nastawić się na sinusoidalną trasę. Człowieka wielokrotnie trafiał szlag, że pomimo prostej trasy, jakoś cały czas jak na przekór biegnie ona pod górkę. W Przysłupiu na zakręcie stoi knajpa „Oberża Biesisko” z bardzo dobrym jedzeniem. Nigdy w tym miejscu nie nocowaliśmy, lecz wydaje się oferować (poza restauracją i noclegami) ciekawą ofertę wypoczynkową (opcje atrakcji out-door’owych). W oko rzucają się quady. W Wetlinie również można przebierać w ofercie restauracyjnej. Wydawać by się mogło, iż nowe knajpy wyrastają tu w sezonie jak grzyby po deszczu. Trasa: ok. 20 km.

 

6. Cisna – Jabłonki – Bystre – Rabe – Żebrak – Wola Michowa – Żebracze – Cisna (zw. „Przełęczą Żebraka”)

Jedna z najbardziej nieprzewidywalnych wypraw, gdyż spontanicznie zorganizowana przez młodą góralkę (mieszkankę Lisznej) i zapaloną rowerzystkę górską:). Krótkie wprowadzenie: mieszkaliśmy wtedy właśnie w Lisznej (pod Cisną), na kwaterach prywatnych przy „Mini ZOO” (które teraz rozrosło się do „Leśnego zwierzyńca”), prowadzonych przez leśniczego Tomasza Gawrycha z żoną (świetna domowa atmosfera, zwierzaki cudne, schodziliśmy do nich jak do swoich:). A na obiady chodziliśmy do pobliskiej, bardzo klimatycznej (choć z niezrozumiałych dla nas powodów nieobleganej) knajpki nad potokiem (tuż po skręcie z głównej drogi z Cisnej do Lisznej). Okazało się, że miejsce było prowadzone właśnie przez mamę naszej góralki Karoliny. Tu również zostaliśmy przyjęci po domowemu, a Karolina po tej wyprawie stała się naszą daleką-bliską znajomą.

Najpierw na szosie z Cisnej do zjazdu na szutrową drogę złapał nas taki deszcz, że właściwie po chwili pływaliśmy w swoich ciuchach i jechaliśmy już po deszczu bez żadnej osłony. Z szosy skręcaliśmy na Rabe przy ORW Bystre w lewo. Po wielu ciężkich podjazdach, gdzie nasze profesjonalne górskie rowery nie pomagały naszej gorszej kondycji w porównaniu do śmigającej na zdezelowanej kolarzówce Karoliny, dotarliśmy w okolice rozpalonych retort (służących do wypału węgla drzewnego). Postanowiliśmy z pomocą śmierdzącej podpałki otrzymanej od umorusanego na twarzy węglem pracownika retorty rozpalić ognisko i zrobić sobie pieczone kiełbaski. Nasze niespodziewane spotkanie z „wypalaczem” (którego w innych warunkach mogłabym się przestraszyć), zakończyło się miłą pogaduchą przy nalewce w jego przyczepie mieszkalnej tuż obok miejsca pracy i poczęstunkiem domowej roboty zupą.

Cała trasa dość trudna, bo wymaga nieustającej pracy nóg. I mimo długiego odcinka, którym z górki pruliśmy w dół, ostatnie kilometry szosą prowadzące do Cisnej dały w kość. Ledwo pedałowaliśmy, a nawet wydawało mi się, że staliśmy w miejscu. Ja lekko nadwyrężyłam sobie ścięgna jednej nogi. A to było zaledwie 50 km. Karolina zazwyczaj jeździ po okolicy po 100 km lub więcej…

 

7. Liszna – Roztoki Górne – Solinka – Żubracze – Liszna

To kolejna propozycja spokojniejszej (niebieskiej) trasy rowerowej. Z Lisznej jedziemy drogą na Roztoki Górne, by w Cichej Dolinie odbić w prawo w kierunku Solinki. Mijamy wzniesienie Kiczerka (911 m n.p.m.). Trzymamy się prawej strony trasy, jadąc wzdłuż rzeki Solinki aż do głównej trasy na Żubracze (w prawo na głównej drodze). Z Żubracze jedziemy już na Liszną, mijając po drodze Majdan, gdzie znajduje się główna stacja bieszczadzkiej kolejki górskiej. Cała trasa ma do 20 km.

Niestety (tak jak wspomniałam wcześniej) w okresie, gdy Bieszczady stawały się niemalże naszym domem, posługiwałam się zwykłym aparatem analogowym, stąd brak zdjęć, którymi mogłabym pochwalić się na „łamach” tego bloga.

 

Polecane strony:

twojebieszczady.net (dużo praktycznych i aktualnych informacji), mojebieszczady.com, bikemap.net (propozycje tras rowerowych), Bieszczady.online.pl (dobra mapa ze szlakami turystycznymi jak i rowerowymi).



 

Leave a Reply

Your email address will not be published. HTML code is not allowed.