... niezapomniane zachody słońca, chilloutowa muzyka od samego rana, imprezy na plaży z intrygującym pokazem ogni, wytatuowani młodzi ludzie i - niestety - wyjątkowo smutne twarze Tajlandczyków. Tak powitało nas Koh Tao. Pływanie kajakiem po morzu mieliśmy już opanowane i również tym razem największym motywatorem do wypożyczenia płytkiego kajaka był Julek.
Mimo, że morze stało się dość wzburzone, postanowiliśmy od strony wody zwiedzić linię brzegową wyspy. Był duży przypływ, więc i plażę zabrało. Po plecach przechodził chłodniejszy wiatr, jakby zapowiadający zimniejsze i bardziej deszczowe dni. Liście robiły się czerwone i spadały na deptak biegnący wzdłuż plaży. Szła jesień czy jak? Mimo to morze nadal było ciepłe, chociaż powoli zaczynało przyjemnie chłodzić rozpalone od słońca ciała. Na szczęście nikt się nie spalił.
Lady, Thai Massage!
Dodatkowy relaks zyskaliśmy na masażu, na który tłumnie udaliśmy się przedostatniego dnia pobytu na wyspie. Część zdecydowała się na mocny tajski akcent. Ja z bratem Tomkiem obraliśmy delikatniejszą, olejkowo-relaksującą wersję. Na masaż, niezbyt nachalnie namawiano nas na każdym kroku, a ceny wszędzie były takie same (300 bahtów za godzinę). Gdy niespodziewanie zostałam "wymasowana" również na klatce piersiowej, cieszyłam się, że moją masażystką była starsza pani:). Na koniec zaserwowała mi złożenie w pół, od którego gęsia skórka pojawiła się na całym ciele. Otumaniona lecz zadowolona wypiłam rozgrzewającą imbirową herbatkę, zerkając na Tomka, czy nie jest za bardzo maltretowany. Mieliśmy za sobą ciężką noc - zaliczyłam pierwsze dorosłe dyskotekowe wyjście od czterech miesięcy podróży. A wyglądało, jakby to Tomek dawno nigdzie nie wychodził i z tego szczęścia... musieliśmy wcześniej wrócić:).
Nocne wyjścia na raty zaliczył z nas każdy, ale tych historii już nie znam:). Możliwe, że starszyzna nie rozpoznała "kobiet w męskim wydaniu", których było tu dość sporo.
Tajska kuchnia
To, co z całą pewnością wyłoniło Tajlandię jako azjatyckiego faworyta, to jej kuchnia. Muszę przyznać, że była najpyszniejsza, jaką do tej pory jadłam w życiu. Chociaż możliwe, że moja ocena oparła się o umiejętności kulinarne kucharza z AC TWO RESORT&RESTAURANT, gdzie jadaliśmy. Okoliczne knajpy nie miały konkurenta dla naszych żołądków. Nie żałowali owoców morza, ceny były śmiesznie niskie a smaki niepowtarzalne. Uznaliśmy, że spróbujemy wszystkiego, co w menu brzmi tajemniczo i nie było angielskiej nazwy. I tak spróbowaliśmy np.:
- pad thai w dwóch wersjach - danie z cienkimi makaronem ryżowym (noodles) w słodkawym sosie z orzeszkami ziemnymi, z dodatkiem warzyw i wybranego mięsa (my cały pobyt na wyspie raczyliśmy się tylko owocami morza); bogatsza wersja zawinięta była w jajeczny omlet;
- red curry/ green curry z owocami morza - ostra (jak na nie-Azjatę) zupa z curry, imbirem, chilli, warzywami i owocami morza, trawą cytrynową;
- mleczna zupa kokosowa (tom yum) - delikatna niepikantna, egzotyczna zupa na bazie mleczka kokosowego, trawy cytrynowej z warzywami i wybranym mięsem;
- raad kna z owocami morza - danie z delikatnym ciemnym sosie z grubymi ryżowymi kluskami;
- fried rice seafood/prawns - smażony ryż z wybranym dodatkiem, warzywami (w tej knajpie wyjątkowo było bardzo dużo pokaźnych rozmiarów owoców morza);
- sałatki z owocami morza;
- domowej roboty chipsy krewetkowe z ostrym sosem chilli;
- różne inne potrawy z wkładką chilli, które wykrzywiały twarze największych smakoszy ostrych dań;
- świeżo wyciskane soki owocowe;
- z deserów: banan w mleczku kokosowym (gorące, słodkie danie wyglądające jak owsianka ale bardzo dobre), lody (ale te w Tajlandii bez rewelacji), shake'i lub egzotyczne owoce z dodatkiem jogurtu.
Tatuaże, zabawa z ogniem, tanie T-shirty...
Tatuażu nie zrobił sobie z nas nikt, chociaż dostępność kusiła. Z drugiej strony wytatuowane 90% wyspy mnie osobiście zniechęcało. Może nie ten czas na mnie:).
Nocne pokazy ogni są warte obejrzenia. Wychudzeni Tajowie wychodzili z siebie, by zachwycić zachodnią turystykę i trzeba przyznać, że udawało się. Bazowali głównie na rozpalonych na bazie nafty linach lub patykach, którymi tworzyli w powietrzu różne wzory. Była też: ogromna skakanka dla publiki, przechodzenie pod ognistą tyczką, palący okrąg do przeskakiwania i to wszystko za mocno alkoholowego shota.
Nie wiem tylko, skąd tyle smutku w oczach Tajów. Na palcach mogę policzyć tych, którzy na naszej trasie naprawdę się uśmiechali. Najbardziej radosną osobą był Edie z nurkowego dnia.
Ko Tao to również miejsce typowo azjatyckich, drogich jak na wyspę lecz niedrogich jak na naszą kieszeń, oryginalnych T-shirtów, wymyślnych bransoletek i innych ciekawych gadżetów. Tomek kupił sobie tak wielką siatę, że każdego dnia mógł paradować w nowej koszulce:).
W Tajlandii mieliśmy ponownie pojawić się za parę dni. Teraz żegnaliśmy się z nią i jechaliśmy do Malezji.
Fot. Czas na tajskiej wyspie Koh Tao.