Zastanawiacie się zapewne, po co lecieć taki kawał samolotem, by spędzić w nim parę dni? Sama nie zdecydowałabym się na weekendową podróż, gdybym nie była w USA przy okazji służbowego, tygodniowego i corocznego zjazdu całej mojej firmy w Kalifornii.
Opuściliśmy YMCA przed upływem doby hostelowej i na piechotę z całym naszym ekwipunkiem ruszyliśmy w kierunku mostu łączonego Stany z Kanadą. Plecy odpadały od ciała, kark bolał niemiłosiernie a pot strugami lał się z czoła. Ostatkiem sił doczłapaliśmy do granicy. Z 20-toma kilogramami na plecach przeszliśmy spory odcinek przez około 40 minut nieustającego marszu.
Trzeba przyznać, że własnym Fordem Focusem przyjemnie było pruć niekończącymi się amerykańskimi autostradami. Automat pozwalał skupić się jedynie na trzymaniu rąk na kierownicy. Na zmianę przekraczaliśmy kolejne miasta będąc pod wrażeniem szczególnie jednego z nich.
Pobudka piąta rano. Czterdzieści minut później kierowca autobusu “Star Bus”, jadącego w kierunku Orlando, ściągał nas na recepcję „The Clay” (Miami).
Lot z Kostaryki opóźniał się o godzinę wzmagając lęk mojego męża (jego strach przed lataniem). Do mnie takie surrealistyczne zdarzenia w ogóle nie docierały. Właściwie uwielbiałam start samolotu odczuwając swego rodzaju nirvanę.
Podróż do Rezerwatu Lasu Mgielnego w Monteverde miała rozpocząć się po południu.
W końcu zasiedliśmy przed północą w autobusie. Klima buchała z każdej strony, ale bez trudu zasnęliśmy. Wybudziło nas poranne przejście przez granicę z Kostaryką o trzeciej rano, które trwało aż do w pół do szóstej. Nigdy w życiu nie widziałam tak niesprawnej odprawy celnej.
Gdy otworzyłam rano oko, robota - mająca na celu usunięcie pozostałości pułapki – miała się ku końcowi. Zwinny Emilien pomógł Fabianowi pozbyć się sieci. Krzysiek wskoczył do wody, bym zrobiła mu parę fotek, jaki to on odważny i że jakoby uczestniczył w akcji ratunkowej:).
Jechaliśmy wzdłuż linii brzegowej Morza Karaibskiego, gdy nagle zerwał się silny wiatr. Niebo pociemniało i pokryło się granatowymi chmurami a o szybę zaczął dudnić kujący deszcz. Morze było wzburzone a mi przed oczyma stanął obraz fali zalewającej drogę, po której mknęliśmy.