Niemalże każdy zna ten magiczny obrazek - kolorowe domki, kaskadowo wznoszone na stromym wzgórzu, z widokiem na lazurowe wody akwenu Morza Śródziemnego. Gdzieś niedaleko Neapolu, na południu włoskiego buta.

Gdzieś na wysokości pomiędzy 600 a 1500 m npm, w niedalekiej odległości od karaibskiego wybrzeża, ukryła się soczyście zielona i parna Minca, a tuż obok niej siostrzana wioska - Paso del Mango.

Czy wiecie, że Kolumbia ma pustynie (i to niejedną)? My też nie wiedzieliśmy, póki skrupulatnie nie zaczęliśmy organizować sobie podróży po tym niesamowitym kraju Ameryki Południowej.

Znajomi, z którymi spotykam się raz na parę miesięcy, widząc mnie zawsze pytają czy jestem przed, w trakcie lub po jakiejś diecie.

Na Karaibach chcieliśmy spędzić jak najwięcej czasu naszych wakacji. Park Tayrona był zatem najważniejszym punktem tych odwiedzin.

W końcu Karaiby! Po ponad dobie podróży dotarliśmy na miejsce, do ukochanej i tak często wspominanej Tagangi.

Naszą podróż ku Karaibom dzielimy na etapy. Skoro drogi nie ułatwiają szybkich przejazdów, korzystamy na urokach miast kolonialnych Kolumbii.

Opuszczaliśmy Bogotę pełni ekscytacji na nowe kolumbijskie doznania i krajobrazy. Zdawaliśmy sobie sprawę z kiepskiej jakości dróg w tym kraju, więc mimo niewielkich odległości do pokonania w kierunku Karaibów, postanowiliśmy sobie podzielić trasę na parę przystanków.

Wydawać by się mogło, że w krajach Morza Śródziemnego mamy gwarantowaną pogodę w ciepłym sezonie. Wybór tygodni wakacyjnych nad Bałtykiem to czysta loteria. Z rocznym czy półrocznym wyprzedzeniem nie mamy pewności, czy będzie padać a może przyjdą wyczekiwane upały.

Stolica Kolumbii i jej największe miasto liczące ok. 8 mln mieszkańców, to miejsce które (podobno) się kocha lub nienawidzi. Dla nas był to obowiązkowy przystanek, po ok. 15-godzinnej podróży samolotem (z przystankiem we Frankfurcie nad Menem).